ZAPIS ROZMOWY /z nagrania magnetofonowego/
z panią Ludwiką Kukuła, wdową po Józefie Kukule, w okresie II wojny światowej komendancie V rejonu Armii Krajowej w obwodzie Lublin-powiat, obejmującego gminy Bychawa, Chodel, Niedrzwica i Piotrowice.

Link do rozmowy – świadectwa otrzymaliśmy od osoby o nicku-podpisie „POZDROWIENIA Z OKOLIC SANOKA” (z Sanoka pochodziła pani Ludwika Kukuła). Ponieważ wiele osób ma trudności z otwarciem zamieszczonego pod linkiem tekstu, postanowiłem go przepisać i udostępnić.

Link: https://portal.zaraszow.pl/74-rocznica/#comment-6297

TEKST cz I

Lublin, 24 listopada 1987 r. i 27 lutego 1938 r. /uzupełnienia/
ZAPIS ROZMOWY /z nagrania magnetofonowego/
Udział biorą:

LK – Ludwika Kukuła
ZM – Zbigniew Muszyński


ZM – Rozmawiam z panią Ludwiką Kukuła, wdową po Józefie Kukule, w okresie II wojny światowej komendancie V rejonu Armii Krajowej w obwodzie Lublin-powiat, obejmującego gminy Bychawa, Chodel, Niedrzwica i Piotrowice, a przez pewien czas również Bełżyce.
Chciałbym przede wszystkim dowiedzieć się, zebrać od pani dane biograficzne nieżyjącego małżonka. Zacznijmy od takich podstawowych informacji jak data i miejsce urodzenia, środowisko z którego pochodził, imiona rodziców, jeżeli pani ja zna, itp.

LK – Mój mąż, Józef Kukuła, urodził sie 14 lutego 1911 r. w Krakowie. Rodzicami jego byli Franciszek i Zofia z Wiarowskich. Nie wiem, kim był jego ojciec, wiem jedynie, że zginął gdzieś w walkach w czasie pierwszej wojny światowej, matka natomiast zmarła na tyfus, też w okresie wojny lub zaraz po wojnie. Cała rodzina wymarła, został tylko on. Nie miał rodzeństwa, dlatego mogą mieć o nim i jego rodzi nie niepełne informacje.
Po śmierci rodziców wychowywał się u swoich wujków w Krakowie. Wujek jego pracował na kolei, był – zdaje się – zawiadowcą stacji w Krakowie. Nazywał się Wiarowski. Ci jego opiekunowie, wujek i ciotka już nie żyją. Oni nie mieli własnych dzieci i wzięli jego, jako sierota. na wychowanie.
Do szkół chodził w Krakowie, a po ukończeniu gimnazjum zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ponieważ nie miał warunków, przerwał studia na drugi roku i poszedł do wojaka. Ukończył szkołę oficerską.

ZM – Czy pani wie, gdzie i jaką szkołę ukończył, gdzie następnie służył w wojsku, w jakich jednostkach, jak miał stopień?

LK – Niestety, niewiele wiem na ten temat. Musiałabym za telefonować do jego ciotki, to może bym się jeszcze czegoś dowiedziała. Wiem tylko, że po ukończeniu szkoły podchorążych został przydzielony do Sanoka i aż do wybuchu wojny tam służył w stopniu porucznika w 2-gim pułku strzelców podhalańskich. Tam właśnie był również w ostatnich latach przed wojną pan Tumidajski, późniejszy d-ca okręgu AK w Lublinie.
Gdzie mąż kończył podchorążówkę, nie wiem. Coś mi się przypomina, że mówił o Komorowie. Mam zdjęcie męża w historycznym stroju podchorążego zrobione prawdopodobnie na dziedzińcu tej szkoły. Może ktoś na podstawie tego zdjęcia będzie mógł zidentyfikować, gdzie to było.
Z Sanoka mam też takie zbiorowe zdjęcia, na których jest również mój mąż. Na jednym z nich są słuchacze i wykładowcy szkoły podoficerskiej prowadzonej w latach 1935-1936 w 2 psp, gdzie mąż też był wykładowcą. Drugie jest zrobione gdzieś na ćwiczeniach. Na tym zdjęciu za mężem stoi por. Niedzielski, który później zamordowany został w Katyniu.
Przed wojną mąż został wysłany do szkoły w Rembertowie, miał awansować po jej ukończeniu na kapitana. Niestety wybuchła wojna, szkoły tej nie ukończył.
Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 roku w ramach swojego macierzystego pułku. Został ciężko ranny pod Widlicą. Żołnierze wynieśli go z pola walki na karabinach, uratowali mu życie.

ZM – O tym wydarzeniu wiem. W dniu 8 września 2 psp bronił przepraw przez Nidę pod Koniecmostani /I batalion/ i pod Jurkowem /II batalion). Porucznik Kukuła był dowódcą 2 kompanii w I batalionie, bronił więc przeprawy pod Koniecmostami.
Około południa piechota niemiecka ruszyła do natarcia przy wsparciu czołgów i bardzo silnego ognia artylerii, z głównym uderzeniem na kierunek Koniecmosty – Wiślica. Po parokrotnych niemieckich natarciach obrońcy przeprawy zostali zmuszeni w godzinach popołudniowych do wycofania się spod Koniecmostów za rzekę.
Straty 2 psp w walkach pod Wiślicą były duże i wyniosły: poległych ok. 75-100 żołnierzy, w tym czterech oficerów; rannych 250-300 żołnierzy, w tym sześciu oficerów. Wśród ciężko rannych znalazł się d-ca 2 kompanii por. Józef Kukuła.
Tyle wiem, a co pani może mi powiedzieć o dalszych losach męża?

LK – Wycofując się ze svą jednostką na wschód znalazł się na tere nach zajętych przez Rosjan, w Ołyce.
Po przejściu frontu, po cofnięciu się Rosjan spod Lublina, szukałam go wszędzie. Ktoś mówił, że widział jak ich do Chełma wieźli, inni znowu coś innego mówili. Ja pojechałam do Chełma, dotarłam do jakiegoś żołnierza, który go znał i on mi powiedział, że porucznik Kukuła był w Ołyce.
ZM – Jak pani dotarła w Chełmie do ludzi znających męża ?

LK « Trafiłam do jednostki, do jakiegoś uprzejmego oficera inspekcyjnego, czy innego, który pozwolił mi tam wejść i chodził ze mną po tych wojskowych pawilonach, po tych salach; mnóstwo tam było rannych ludzi. Podawałam nazwisko i pytałam się, czy ktoś może takiego zna. I odezwał się wtedy jakiś żołnierz – nie wiem, kto to był – który mi powiedział, że znał porucznika Kukułę, że był on jego przełożonym. On właśnie powiedział mi o tej Ołyce, ce zresztą później mąż potwierdził.
Ja z tą wieścią jego pobycie w Ołyce wracałam z Chełma do Lublina, na Ogrodową, bo tutaj mój brat Mieczysław mieszkał. Był prawnikiem, już nie żyje. I w tym samym czasie, kiedy ja męża poszukiwałam, on już wrócił do Lublina i tu właśnie był, u mego brata. Wyszedł tak z za drzwi – panięta to jak dziś – był – kulach. Okrope we wrażenie to na mnie zrobiło. Był w jakimś takim spencerze, który mu dała – jak później opowiadał – jakaś zakonnica. Był jeszcze bardzo chory, poraniony; miał niesprawną nogę, przestrzeloną, jeszcze z raną. Był ranny także w plecy i miał tam jakiś niewyjęty odłamek.

ZM – Kiedy, w jakim czasie mąż wrócił do Lublina a Ołyki ?

LK – Trudno mi to dokładnie określić, ale było to chyba w drugiej połowie października 1939 roku,
Mąż, już po ogarnięciu ich przez Sowietów, był w Ołyce w jakimś szpitalu i dowiedział się, dali im znać, że Rosjanie wywożą oficerów, Dostał wówczas, zdaje się od siostry szpitalnej-zakonnicy, ubranie cywilne, udało mu się uciec, gdzieś się tam przechował i po jakim takim podleczeniu, w przebraniu, kulawy jechał, szedł w stronę Lu blina, przeszedł Bug i trafił do nas. Wiedział, gdzie mnie można szukać, bo miałam w Lublinie rodzinę. Poza tym ja byłam przed wojną nauczycielką, właśnie na Lubelszczyźnie, koło Janowa Lubelskiego, więc tutaj mnie szukał. Wiedział gdzie mieszka mój brat i do niego dotarł, bo przypuszczał, ze tu mnie spotka, gdyż ja miałan od 1-go września uczyć w szkole powszechnej w Gałęzowie. Widzi pan, tutaj mam wyjęty z akt ten dokument o przeniesieniu mnie z dniem 1 wrzesnia 1939 roku ze szkoły w Łysołajach do szkoły w Gałęzowie.

ZM – Mówiła pani poprzednio, ze pracowała w okolicy Janowa Lubelskiego ?

LK – Początkowo w samym Janowie. Tam uczyłam wcześniej, a potem w ostatnim roku przed wojną w Łysołajach. Stamtąd zostałam przeniesiona do Gałęzowa. I właśnie do Gałęzowa jechałem z Sanoka w pierwszych dniach wojny i nie zdążyłam dojechać.


ZN – Pochodziła pani z Lublina?

LK – Nie. Z Sanoka.

ZN – A dlaczego, wobec tego, znalazła się pani w Lublinie?

LK – Bo – jak już mówiłam – byłam nauczycielką w Lubelskiem /przed wojną skończyłam seminarium nauczycielskie w Sanoku/, a poza tym w Lublinie mieszkał mój brat z rodziną.
Na przełomie sierpnia – września 1939 roku jechałem z Sanoka na posadę w Lubelskie. Jechałam pociągiem przez Lwów. Zatrzymałam się we Lwowie i tam mnie już spotkało bombardowanie. Nie bardzo wiedziałam co mam robić, ale chciałam koniecznie dojechać do Lublina. Dostałam się do Rawy Ruskiej. Ponieważ mosty były uszkodzone, prze wieziono nas promem przez Bug i dojechałam jakoś do Jarosławia, bo tam też miałam rodzinę. W Jarosławiu Niemcy potraktowali nas jako uciekinierów, Fluchtlinge mówili na nas. Pozwolili mi pojechać do Lublina. I tak dostałam się do brata na Ogrodową, a miałam tyle, co na sobie.
Zaraz po powrocie męża wzięliśmy ślub. Małżeństwo zawarliśmy, jak wynika z tej metryki, 7 listopada 1939 roku w parafii katedralnej św. Jana w Lublinie.

ZM – Czy mąż występował pod swoim nazwiskiem w okresie okupacji, czy pod jakimi przybranym, konspiracyjnym?

LK – Pod swoim prawdziwym nazwiskiem.

ZM – A jakie było pani nazwisko panieńskie?

LK – Nazywałam się Ludwika Kłak.
Po ślubie przenieśliśmy się zaraz do Gałęzowa, gdzie ja pracowałam jako nauczycielka. Mieszkaliśmy w szkole, w takim małym pokoiczku, bez żadnych wygód. Mąż w tym czasie był jeszcze bardzo chory po zranieniu na froncie. Bardzo ciężkie tam były warunki, w tym Gełęzowie, ale musiałam pracować, żebyśmy mieli za co żyć. Mąż nie pracował, początkowo nie meldował się nigdzie, ponieważ Niemcy na dal ogłaszali obowiązek rejestracji i poszukiwali oficerów. Mąż co nógł, to w domu robił, ale jeszcze Badal chodził o kuli. Po pewnym czasie pobytu w Gałęzowie trzeba się było jednak zameldować i wyjaśnić, kim jest. Zameldował się, podając zawód buchalter – księgowy.
Z dniem 1-go września 1940 roku zostałam przeniesiona do Woli Gałęzowskiej. Tutaj są dokumenty dotyczące tego przeniesienia. To przeniesienie do Woli było przyczyną wszystkich nieszczęść.

Kategorie: Newsy

Krzysztof

Zachowajmy wiarę oraz spokój, pogodę ducha i optymizm we wzajemnych relacjach!

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *