ZAPIS ROZMOWY /z nagrania magnetofonowego/
z panią Ludwiką Kukuła, wdową po Józefie Kukule, w okresie II wojny światowej komendancie V rejonu Armii Krajowej w obwodzie Lublin-powiat, obejmującego gminy Bychawa, Chodel, Niedrzwica i Piotrowice.

Link do rozmowy – świadectwa otrzymaliśmy od osoby o nicku-podpisie „POZDROWIENIA Z OKOLIC SANOKA” (z Sanoka pochodziła pani Ludwika Kukuła). Ponieważ wiele osób ma trudności z otwarciem zamieszczonego pod linkiem tekstu, postanowiłem go przepisać i udostępnić.

Link: https://portal.zaraszow.pl/74-rocznica/#comment-6297

TEKST cz II

ZM – Żadnego nazwiska z tych odbijających nie pamięta pani?
LK – Nie. Był taki jeden chłopak fajny, wiem jak wyglądał, ale nie pamiętam nazwiska. On zresztą nie
żyje, zginął wtedy właśnie. Taki młody podporucznik rezerwy, nie pamiętam już jak się nazywał. Odbijali
go młodzi chłopcy z okolicy, którzy nieraz do nas przychodzili. Odbicie się nie udało, a wtedy – zaraz w
nocy – wywieźli go do Lublina na Zamek. Chyba na Zamek, bo już nigdy nigdzie go nie znalazłam, nie
było już żadnej możliwości zobaczenia się z nim. Jak męża wywozili, to pies za nim pobiegł i podobno
gdzieś tam po drodze zdechł czy zginął.
Po uwięzieniu męża starałam się pomóc mu wszelkimi możliwymi sposobami. Dotarłam za czyjąś doradą
do Hanki Gadzalanki, Mieszkała wtedy na ulicy Chopina 24. Poszłam prosić ją, żeby w jakiś sposób
pomogła mi wyciągnąć męża z więzienia. Odpowiedziała, że nie może, bo mój mąż tworzył pańskie
wojsko. To są jej słowa.
Mąż tworzył „pańskie wojsko” dlatego, że mieszkaliśmy w majątku, dlatego, że było to AK. A że w tym
pańskim wojsku byli w większości chłopcy za wsi, to dla niej nic nie znaczyło.
ZM – Wtedy, gdy pani prosiła ją o pomoc odpowiedziała więc, że nie może, ale nie dlatego, że nie jest w
stanie pomóc, tylko dlatego, że nie chce.
LK – Tak, bo mąż tworzył „pańskie wojsko”.
ZM – A w okresie okupacji, kiedy ona była w okolicy, to pani się z nią gdzieś ze zetknęła?
LK – Absolutnie nie. Ja jej zupełnie wtedy nie znałam i nie słyszałam o niej wówczas, ani o jakiejkolwiek
jej działalności. A po woje nie to ona pomogła całej swojej rodzinie. Wszyscy mają dokumenty, jakimi to
oni byli działaczami, należą do ZBOWID-u, są inwalidami wojennymi. Jeden z jej krewnych mnie
namawiał, żeby się do ZBOWID-u zapisać, ale ja powiedziałam nie. Jak ja mogą zapisać się do
organizacji, do której należą ci, którzy mi zamordowali męża ?!
Gadzalanka mieszka teraz w Warszawie, w blokach wojskowych, ma ładne, dwupokojowe mieszkanie,
ale jest bardzo samotna, nieszczęśliwa, ma daleko posuniętą miażdżycę. Są chwile, kiedy nic nie pamięta,
nie wie nawet jak się nazywa. Biorą ją wtedy do szpitala,
trochę podleczą, ale kto się nią dalej zajmie, tego nie wiem.
ZM – Wracając do lat wojny: wspominała pani o poszukiwaniu męża w Lublinie na ulicy Chopina …
LK – Szukałam go tam, szukałam we wszystkich miejscach, które mi ludzie wskazali jako więzienia. A
było tych miejsc sporo. Nigdzie go nie znalazłem. Jak się dowiadywałam, to mnie raz na ulicy
Evangelickiej /obecnie L. Waryńskiego/ zatrzymano w piwnicy, tam w pierwszej klatce na końcu ulicy.
Całe szczęście, że miałam 200 złotych w kieszeni. Taki z opaską nie chciał mnie wypuścić z tej piwnicy,
ja go błagałam, zaklinałam na wszystko tłumacząc, że dziecko maleńkie z sobą przywiozłam i
zostawiłam. – „Niech mnie pan puści” – mówiłam błagalnie do niego, a on na to: – „Cicho! Bo jak cię tym
karabinem …” Polak był, bo po polsku mówił. Ja mu mówię: – „Dam panu wszystkie pieniądze, jakie
mam”. – „A ile masz?” – on na to. Ja mówię: – „Wszystko co mam. Dwieście złotych.” To były wtedy
pieniądze. – „No, to dawaj” – „A puści mnie pan?” – „No, puszczę.” Dałam mu i z tej piwnicy wyleciałam,

a on za mną: – „Tylko się nie oglądaj, ko cię zastrzelę!” Wyszedł za mną po schodach i stał. Coś
okropnego, co się wówczas działo, podobno jak uciekałam stamtąd, to z jakimś takim rykiem, nieludzkim
głosem wydawanym. To nerwy. Tylko chciałam, żeby się za aptekę schować, za ten nurek. Tak to było,
proszę pana. Do dzisiaj, kiedy tamtędy przechodzę idąc do pracy i z pracy, to widzę tę piwnicę i zawsze
patrzą tam na dół.
W tej piwnicy, kiedy mnie do niej wepchnęli, było sporo ludzi. Nie wiem, czy to byli handlarze, czy jacyś
polityczni.
I tak usiłowałam się czegoś dowiedzieć o mężu, chodziłam z miejsca na miejsce, bo mi powiedzieli: tu,
tu.
ZM – No, bo w wielu miejscach były wówczas więzienia. Komenda Wojewódzka MO miała tam, na
Ewangelickiej, NKWD na Akademickiej „Pod zegarem” i na Chopina. No, i były jeszcze zamek i
„informacja” wojskowa. Również komenda powiatowa MO miała swoje piwnice, no a przede wszystkim
UB na Krótkiej.
LK – 0, właśnie na Chopina …
ZM – Czym skończyła się ta próba odwiedzenia NKWD przez panią?
LK – No więc poszłam na Chopina, bo ktoś ni powiedział, że tam mąż może być. Nie weszłam do
wnętrza, bo stał tam przed wejściem taki Ruski i zaraz po rusku do mnie, żeby uciekać, bo mnie zastrzeli.
Tyle się dowiedziałam, takie było moje zetknięcie się z nimi.
Później ktoś mi znowu powiedział, że chyba na zamku są ci wszyscy, że on też jest w tej baszcie, na
samej górze. Chodziłam tam wiele razy, ale nie miałam żadnego dojścia. Chciałam podać paczkę,
jedzenie ale nowy nie było, żeby coś załatwić. Nie pozwolili i nic nie powiedzieli. Absolutnie nic. I tak
ciągle chodziłam pod ten zamek, że może od kogoś coś się dowiem, może on w szpitalu, może co.
Niczego się nie dowiedziałam.
ZM – Spotykała tam pani na pewno wiele innych osób?
LK – Mnóstwo ludzi pod zamkiem spotykałam, ale byłam tak przybita tym wszystkim, że ogóle z nikim
nie rozmawiałam.
Ja tak łaziłam, żeby zdobyć jakąś wiadomość i w tym celu, że może trafię na kogoś, kto za pieniądze coś
zrobi, ale efekt tego był taki, że mnie wsadzili do piwnicy. Pieniądze na wykupienie byłabym dostała.
Hrabina chciała wykupić męża, przecież ją stać było na to, ale nowy o tym nie było.
ZM – Wspomina pani o ofercie pomocy w wykupieniu męża ze strony pani Zakrzeńskiej, a wcześniej
mówiła pani o aresztowaniu państwa Zakrzeńskich Jak to pogodzić jedno z drugim w czasie?
LK. – W tym czasie, kiedy mąż został aresztowany, pani Zakrzeńska nie była jeszcze aresztowana, ale nie
wiem, gdzie wówczas była. Nie było jej oczywiście już w majątku. Dała mi zna przez kogoś, że może
pomóc w wykupieniu męża, ale nic z tego nie wyszło.

Hrabina mi pomagała po aresztowaniu męża. Kiedy ona opuszczała Wola Gałęzowską, a ja sama
zostawałam w majątku, dała mi kilkaset złotych, zostawiła cukru, mąki, żebym miała coś do życie dla
dziecka i dla siebie.
ZM – Państwo mieliście jedno dziecko, córkę? Kiedy ona się urodziła?
LK – Tak, jedną córeczkę. Urodziła się 12 lipca 1943 roku.
ZM – Córka żyje?

Kategorie: Newsy

Krzysztof

Zachowajmy wiarę oraz spokój, pogodę ducha i optymizm we wzajemnych relacjach!

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *