Tato Kup Konia – proza

Ania miała tylko 8 lat. Bardzo często chodziła do stadniny oddalonej ok. 2 km od domu. Taka odległość nic nie znaczy, jeśli po posprzątaniu stajni właściciel pozwolił pogłaskać i poklepać konia. To najlepsza zapłata jaką Ania mogła sobie wyobrazić. Po pokonaniu tej wyprawy wreszcie szczęśliwa i jak zwykle uśmiechnięta wracała do domu. Coraz częściej tatę prosiła „Tato Kup Konia”. Konie bardzo lubię i miałem ochotę kupić bez względu na Anię. Nie było to realne, ponieważ wszystkim pozostałym domownikom wydawało się, że to coś okropnego. We dwoje łatwiej było ich przekonać. Gdy wcześniej wspominałem o Koniu od razu były krzyki, co ty zgłupiałeś! Jeszcze tego by brakowało, Konia mu się zachciało!. Wreszcie wiedziałem, że to jest możliwe i poważnie myślałem o zakupie Konia. Wtedy też użyłem szantażu wobec Ani. Mówię słuchaj kochana córusiu. Kupimy Konia pod warunkiem że będziesz grała w orkiestrze przy liceum. Ania bez namysłu. Tak będę grała! Na pewno! tylko Kup Konia. Jak prawdziwy ojciec danego nie cofnie słowa. Kupiłem klarnet ten mniejszy „S”.

Był sierpień. Wraz z Anią pojechaliśmy rowerem, aby wreszcie zrealizować upragnioną obiecankę. Jesteśmy w stadninie, gdzie były tylko Koniki polskie. Bardzo przyjemne i miłe dla otoczenia. Wszystkie jednakowo umaszczone. Takie myszate z czarną pręgą począwszy od grzywy aż do ogona. Dokładnie oglądamy który Konik będzie nasz. Wreszcie właściciel się niecierpliwi i krzyczy no wybieraj! Który Ci pasuje?. Mam przed sobą trudne zadanie. Stoi kilkanaście Koni. Wszystkie do siebie podobne. Stoję i patrzę, aż tu z całego stada wysuwa się Klaczka. Podchodzi do mnie roczna źróbka i kładzie łeb na lewym ramieniu. Troszkę się zdziwiłem, nieco wystraszyłem. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Takie emocje radość i strach, wszystko razem. Ta chwila trwała ok. minuty. Wreszcie z radością wykrzyknąłem: Ty będziesz moja!

Już nie oglądałem jaka ona rzeczywiście jest. Kulawa, czy ślepa, może całkiem do niczego. Byłem zafascynowany- taki szczęśliwy jakbym Pana Boga chwycił za nogi. Później się okazało, Kobyła wspaniała 1 rok zgrabna, urodziwa i bardzo spokojna. Na imię miała Hestia (Bogini ogniska domowego). Z przewiezieniem do siebie nie było problemów. Troszkę się bała, szarpała, albo opierała. Uważam, że to normalne. Każde zwierzę boi się czegoś nowego. Przy rozładunku też problemu nie było. W domu ogromna radość. Ania zapomniała o kole­żankach, o zabawie. Najważniejsza była Hestia. Każdą wolną chwilę spędzała przy niej. Stała na progu stajni, albo na wybie­gu chodząc za nią krok po kroku.

Przyszedł wrzesień i zaczął się rok szkolny 1999/2000 Ania regularnie przychodziła na próby gry na klarnecie do liceum. Bardzo się starała, chociaż była uczennicą trzeciej klasy szkoły podstawowej. Doskonale wiedziała, że trzeba tatę szanować i dotrzymywała słowa. Na początku marca 2000 r. na próbę przyszedł dyrektor LO i zapytał: kto pojedzie do Rzymu grać papieżowi na 80-te urodziny? Powstał las rąk, miedzy innymi i Ania podniosła rączkę. Zdziwiony dyrektor pyta. Ty dziecko!? Też chcesz jechać? Tak odpowiada Ania. No i po co pojedziesz? Będę grała. Tak… to zagraj mi i tutaj podał jakąś melodię. Ania zagrała. Dobrze teraz weź oktawę wyżej. Ania zagrała. No a teraz zagraj Staccato. Też zagrała. No wiesz bardzo mnie tym zaskoczyłaś. No trudno pojedziesz. Wówczas na­sza klarnecistka zaczęła naprawdę przeżywać swój proponowany wyjazd do Ojca Sw. Każdą próbę w domu dokładnie powtarzała. Wiedziała, że przez jakąś pomyłkę może zepsuć cały utwór. Jest bardzo ambitna i źle się czuje, gdy jej coś nie wychodzi. Czasem wolała gdzieś się schować, aby nikt nie zauważył inie usłyszał rzępolenia. Np. kiedyś wzięła akordeon i poszła do kotłowni, aby popróbować. Przy tym asystował jej pies. Gdy Ania rozciągała miech wydobywały się dźwięki drażniące psa. Wył aż w domu było go słychać ale ona myślała, że on tak śpiewa. Przy tym była szczęśliwa i zadowolona, że w duecie osiągają wspaniałe brzmienie. Każdemu z nas trudno było wysłuchać, ale co się nie robi dla szczęścia kochanej córuni. Ona tym żyła, zawsze chętnie brała instrument. Była pewna że nikt jej nie skarci.

Wreszcie w połowie maja nadszedł czas wyjazdu do Rzymu. Trwają pospieszne przygotowania. Wszystko ma być dopięte na ostatni guzik. Nasza orkiestra we Włoszech miała się spotkać z orkiestrą Trójcowa z USA. Wcześniej dyrektor wszystko uzgodnił (nagrał całą sprawę). Dzień przed wyjazdem zorientowałem się, że Ania nie ma stroju tak jak wszyscy pozostali z orkiestry. Syn Adaś też był w orkiestrze od jej powstania, więc wiedziałem jak to ma wyglądać. Wieczorem dzwonię do dyrektora i pytam, co my zrobimy? Dziecko nie ma stroju. Co Ci zrobię? Ubierz dziecko, jak dziecko. Teraz nic Ci na to nie poradzę. Ubrałem dziecko jak dziecko. Wśród całości wyglądała jak czarna owca. Zauważyli to organizatorzy z Trójcowa, przywołali „czarną owcę” do siebie. Ubrali w strój swojej orkiestry. Zawsze wożą coś w zapasie. Była to góralska peleryna, kapelusz i jakaś bluzka. A więc Ankę przerobili na Amerykankę. A jak przerobili to u siebie zostawili. Prawdopodobnie klarnecistów nie zbywało. Dokoptować z jednego by się zdało. Posłuszne dziecko stanęło w szeregi góralskiej orkiestry dętej z Trójcowa. Z graniem problemu nie miała. Nuty takie same w Ameryce i w Polsce, tyle że język inny. Właśnie tutaj były problemy. Chciała coś się odezwać do kolegi stojącego obok niej, a tu nic. Max nie znał słowa po polsku, Ania nic po angielsku i problem. Na szczęście był starszy pan, który doskonale władał obydwoma językami. W razie potrzeby służył pomocą. Właśnie ten pan wytłumaczył, że Max za dwa miesiące przyjedzie do Polski a konkretnie do Bychawy na kolonie letnie. Oznajmił Ani, że wtedy będzie mogła rozmawiać ile tylko zapragnie.

Wspaniałe były uroczystości na placu Św. Piotra. Obie orkiestry Bychawska i Amerykańska na zmianę albo razem przygrywały Ojcu Św. w 80 rocznicę urodzin. Przy tym narobiono dużo pamiątkowych zdjęć. Często płynęły łzy radości. Każdy uczestnik orkiestry mógł się zbliżyć do papieża i ucałować pierścień, przy tym od Ojca Św. otrzymywał błogosławieństwo. Ale co dobre szybko się kończy. Powrót do kraju, te same zajęcia i obowiązki. Ania doskonale pamiętała o Maxie. Od pierwszej chwili wpadł jej w oko. Jak mogła uczyła się angielskiego. Rozmaite zeszyty broszurki, a przy komputerze siedziała całymi godzinami. Niewątpliwie cel osiągnęła. Efekt był taki, że w rozmowie z amerykańskim kolegą nie potrzebowała tłumacza. Kolonie zagranicznych gości były w LO im. Ks. A. Kwiatkowskiego. Przeciętny mieszkaniec albo jakiś ciekawski wstępu nie miał, ale Ania jako członek orkiestry za pozwoleniem opiekuna mogła ich odwiedzać, z czego bardzo chętnie korzystała.

Skończyły się wakacje. Rozpoczęto nowy rok szkolny 2000/2001. Klarnecistka była już w czwartej klasie. Doszedł nowy przedmiot j. angielski. Oczywiście problemu nie było. Bardzo często na lekcjach rozmawiała z panią po angielsku , co sprawiało obydwóm „paniom” wielką radość. Nawet tak bywało, że pani sprawdzała jeden rząd ławek, a Ania drugi. Z osiągnięć naszej córki byliśmy bardzo zadowoleni. Wcześniej nie raz od wielu ludzi słyszałem, po co Ci Konie, Chłopie zgłupiałeś!? Nie masz co robić? Gdzie pieniądze wydawać?. Zastanów się. Właśnie długo się zastanawiałem i teraz mogę śmiało powiedzieć i zadać takie pytania. Ile byś dał, aby Twoje dziecko grało na klarnecie, ile byś dał, aby Twoje dziecko biegle mówiło po angielsku?

Obecnie Ania jest w trzeciej gimnazjum i jest najlepszą z angielskiego w całej szkole. Jeździ na olimpiady. W międzyczasie tj. w czerwcu 2001 r kupiliśmy drugą roczną klaczkę, też Konik Polski i wówczas Hestii polepszył się humor, bo miała z kim biegać i się bawić, a zabawy lubiała. Dopóki była sama zaprzyjaźniła się z suką Sabą, która miała budę na sąsiednim podwórku tuż przy samej siatce. Myślę, że Sabie też towarzystwo odpowiadało. Często wygrzebywała dziury pod siatką i przychodziła aby pobawić się z Hestią. Zabawa to było takie bieganie i obwąchiwanie. Trwało to do czasu, gdy niechcący Hestia przydeptała suce nogę. Ogromne piski i skończyły się odwiedziny. Samotność Hestii nie trwała długo, ponieważ kupiliśmy drugą kobyłkę która miała na imię Chaberka. Obie były od jednej matki, tylko inny był ojciec. Przewodnictwo w „stadzie” objęła starsza czyli Hestia.

Myślę, że Chaberka była bardziej inteligentną i zaradną, jednak była młodszą i rządzić nie mogła. Ładnie rosły nasze Koniska, były spokojne i z każdej trudnej sytuacji znalazły wyjście, a w szczególności Chaberka. Nie jeden raz udowodniła co potrafi. Powiększyłem wybieg aby mogły więcej biegać. Nie miałem czasu, aby dokładnie założyć siatkę, więc zawiesiłem tylko na jednym drucie, tym na górze. Chaberce wystarczyły dwa dni, aby rozpoznać sytuację.

Trzeciego dnia zdziwiony patrzę jak ona biega poza ogrodzeniem i rżąc przywołuje Hestię, a ta nie może wyjść, aby w towarzystwie pobiegać. Przyprowadziłem tą inteligentną do wybiegu, patrzę jak biega. Patrzę jak ona mogła wyjść, ponieważ ogrodzenie w żadnym miejscu nie było uszkodzone. Wreszcie zdziwiony widzę, jak Chaberka spokojnie podchodzi do płotu, klęka na kolana, łbem delikatnie podnosi siatkę i wychodzi jak pies a siatka zsuwa się jej po grzbiecie i już kobyła jest na zewnątrz. Hestia tej sztuki nie umiała, stała irżała. Zapewne też więcej chciała by pobiegać.Przynajmniej dwa razy w roku należy Konie odrobaczać. Stosując się do tych zaleceń, kupiłem pastę, taką w tubce na odrobaczanie.

Zgodnie z zaleceniami weterynarza chciałem Koniom ją podać, a więc otworzyć szeroko pysk. Szybko wcisnąć określoną ilość na korzeń języka i Koń musi to przełknąć, ponieważ nie umie pluć. Postąpiłem zgodnie z zaleceniem lekarza. Wiedziałem, że Chaberka to cwaniara, więc poprosiłem Anię, aby mi pomogła. Otworzyłem pysk, Ania sprawnie wycisnęła pastę i byłem pewny, że wszystko się udało. Kobyła stoi, pasty nie przełyka, pyskiem nie rusza i co dalej? Ano… podeszła do siana, wzięła trochę jakby chciała jeść, ale nie połknęła tylko miętoliła, wreszcie pysk otworzyła i wypadło siano wraz z pastą. Musia­łem dawać drugi raz i używać innych sposobów. Rozmaite przygody mieliśmy z naszymi Końmi.

W lutym 2004 r pojechałem bryczką na parę koni do Gałęzowa, aby zrobić ich opis, ponieważ wyszło takie zarządzenie, że każdy Koń musi mieć paszport. Umówione miejsce u p. Flisa, który też jest hodowcą Koni. Stanąłem bryczką na dużej górce pod bramą i rozmawiamy (oczywiście) o Koniach. W tym czasie ni stąd ni zowąd Kobyły wykręciły w stronę Gałęzowa i galopa ruszyły z góry. Wystraszony biegnę za nimi i po chwili znikają z horyzontu jakby zapadły się pod ziemię. Dalej biegnę w tym kierunku i widzę kawałek tylnego siedzenia od bryczki. Gonię resztkami sił zaniepokojony i wystraszony patrzę – obie kobyły leżą jak śledzie jedna na drugiej na samym brzegu rzeki Gałęzówki. Straszny widok. Krew broczy z nóg, Konie leża i sapią. Bryczka połamana, w pierwszej chwili rozpinałem wszystkie elementy uprzęży, postronki i naszelniki.

Chciałem je uwolnić aby wstały. Niestety nie mogły. Leżały na samym brzegu, a nogi były w wodzie i nie było żadnego oporu. Poprosiłem przejeżdżającego samochodem człowieka aby mi pomógł i za ogon we dwóch zsunęliśmy do wody Hestię z Chaberki. Udało się wstać. W rzece niewiele było wody. Może do kolan, albo jeszcze płycej. Poprowadziłem Hestię kilka kroków, widzę że może chodzić i nie kuleje. Nieco odetchnąłem.

Następnie pomogłem Chaberce, ona też nie kulała. Jednak obie kobyły miały pokaleczone nogi. Wywołało to obawę, że to coś niedobrego. Obie były tak wystraszone i zmęczone, że bały się ruszyć. Stały spokojnie jakby były na uwięzi. Jedną a potem drugą przeprowadziłem przez mostek na drugą stronę rzeki. Spacerkiem z opuszczonymi głowami przyszliśmy do domu. Było niedaleko ok 2 km, ale sił brakowało. Bardzo przeżyłem to wydarzenie. W dodatku u kobył zbliżał się termin porodu. Niedługo za dwa tygodnie 4-go marca 2004 r. Hestia urodziła piękną klaczkę, która otrzymała imię Kizia. Źrebiątko niesamowitej urody wesołe, przyjazne. Maść miała jasno-brązową ecru. Przyjemne futerko jak aksamit.

Od pierwszej chwili dała się każdemu polubić. Ania była zafascynowana. Więcej czasu spędzała w stajni niż w domu. Kiedyś przychodzę zobaczyć jak tam moje Koniki i nie wiem co się dzieje. U Hestii leżą jakieś szmaty a ona spokojnie stoi, nie ma źrebięcia. Co jest? Po chwili z tych szmat Ania podnosi głowę i prosi: Tato nie rusz nas, pozwól nam poleżeć.

Patrzę obok Ani leży Kizia, obie brzuchami do siebie przytulone i obie szczęśliwe. Tato wiesz jaka ona jest wspaniała, jakie ma milutkie futerko, jaki ciepły przyjemny oddech. Tak leżały chyba z pół godziny. Kizia zgłodniała i musiała possać ciepłego i słodziutkiego mleczka od mamy, czyli Hestii. Niecały miesiąc później bo 1-go kwietnia 2004 r. powiększyła się rodzinka o jednego Konika. Na świat przyszedł Ogierek. Dostał imię Huzar. W pierwszych dniach życia miał kłopoty, był wysoki jak na tą rasę . Nie mógł sobie poradzić ze ssaniem. Musiał przekręcać pysk aby dostać się do sutek. Chaberka była w szoku nie pozwalała się dotknąć. Co godzinę chodziliśmy z Anią do stajni aby go nakarmić. Ja trzymałem klaczkę i zastawiałem drągiem aby nie kopnęła, a Ania podsuwała Huzara i pomagała mu znaleźć słodziutki napój. Na szczęście trwało to tylko jeden dzień. Ogierek szybko się zorientował na czym to polega i następnego dnia doskonale sobie radził.

W połowie kwietnia już wszystkie Konie były na wybiegu. Matki troskliwie pilnowały swego maleństwa. Szczególnie Chaberka była troskliwa opiekunką. Nie pozwalała Huzarowi oddalać się od siebie. No może na trzy metry. Jeśli przekroczył ta granicę natychmiast pyskiem go przyciągała. Najciekawiej wyglądało to w marszu. Gdy Huzar się nie śpieszył pyskiem go popychała, a jak się spieszył też pyskiem przytrzymywała. Syn Chaberki był zdyscyplinowany. Hestia nie była nadgorliwą mamą. Kizia miała o wiele większą swobodę. Często nawet bardzo daleko oddalała się od mamy i bawiła ze wszystkimi. Zaczepiała nawet psa czy kota. Myślę, że nie było takiego, żeby obojętnie przechodził obok Kizi.

To „Konisko” naprawdę dało się lubić. 28-go maja 2004 r. w sobotę na stadionie organizatorzy z PZHK urządzili pokaz końskich umiejętności. Dużo wcześniej zgłosiłem swój udział. Nie wiedziałem co zrobić. Impreza przewidziana była na kilka godzin. Źrebięta wziąć ze sobą nie pasuje. W takim tłumie mogą się spłoszyć i sobie albo komuś zrobić krzywdę. Takiego maleństwa nie można zostawić na kilka godzin. Długo nad tym myślałem i postanowiłem wziąć cała czwórkę. Wcześniej tj. w piątek zrobiliśmy próbną jazdę.

Kobyły zaprzągłem do bryczki. Obok Chaberki z prawej strony Huzar w odległości ok. 60 cm. Tak samo Kizię przy

Hestii z lewej. Trudne były pierwsze kroki. Kizia ok. 1 km szła tyłem do kierunku jazdy nie chciała się poddać. Dopiero jak się dobrze zmęczyła uwierzyła, że upór nie ma sensu. Huzar od pierwszej chwili zachowywał się jak stary dorosły Ko nisko. To wszystko było na polnej drodze, a więc mogliśmy sobie na wszystko pozwolić.

Przy każdym nawet najmniejszym przystanku źrebięta odwracały się tyłem do kierunku jazdy, posilały się ciepłym słodziutkim mleczkiem. Jak ruszałem był zwrot i szły dalej. W czasie opisu na stadionie było tak samo. Publiczność oglądała „Stado” i słuchała wyjaśnień, a źrebięta się posilały. Udało mi się to wykorzystać. Gdy ruszyłem szarpnąłem lejcami i krzyknąłem – w tył zwrot! Źrebięta się odwróciły i normalnie ruszyły do przodu. Zafascynowany znawca Koni, a szczególnie Koników Polskich podbiegł do mnie i pyta. Jak pan to zrobił?! Jak pan takie maleństwo nauczył? Dorosłego Konia trudno nauczyć a co dopiero takie maleństwo. Nie zdradziłem tajemnicy ponieważ ich nie uczyłem. Normalne konie dobrze ułożone wiedzą i rozumieją że lejcami można zrobić wiele manewrów. Np. ściągam lejce powoli, Konie stają. Jeśli szarpnę ruszają, w czasie jazdy przyspieszają. Maleństwo zawsze garnie się do cyca. Nie miały wyboru, chciały czy nie, szły do przodu. Kiedyś bryczką woziłem wielkie państwo, sama szycha: dyrektorzy, biznesmeni itp.. Jadąc żartowałem i mówiłem po niemiecku np. schnell, langsam, halt, przy tym lejce były najważniejsze. Słysząc to zdziwieni „mędrcy” pytali po co pan Konie nauczył po niemiecku, z żartem odpowiadałem, weszliśmy do UNII, więc muszę się podporządkować. Nie mogę zostawać w tyle. Ale proszę pana, przecież człowieka trudno nauczyć, a co dopiero Konia. Z uśmiechem odpowiadam Konie wykształcone, mądre. Przy szarpnięciu lejcami mogę powiedzieć co mi tylko z ust wyleci, a Konie wiedzą co mają robić.


Stanisław
Wierzchowski

Zobacz wszystkie


Jerzy Jelcow

Promuję otaczający świat

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *