ZM – Wracając do naszej zasadniczej opowieści: mieszkaliście państwo w majątku w Woli Gałęzowskiej aż do wejścia Rosjan?
LK – Tak. Jak weszli Rosjanie, to niedługo później przyszli tam jacyś tacy z biało-czerwonymi opaskami i Sowieci razem z nimi. Zaczęli męża szukać. Ktoś wydał, że u nas coś takiego się działo. Męża nie znaleźli, ale wielokrotnie nachodzili majątek. Pan Bednarski, o którym już wspominałam, stale mnie ostrzegał, żeby uciekać ze dworu, bo ciągle przychodzą i pytają się o mojego męża. Byłam sama, bo mąż, żeby się uchronić przed NKWD poszedł do Straży Ochrony Kolei. Niedługo tam był. No, ale cóż, mąż, jak to mąż, chciał odwiedzić dziecko i mnie. Przyszedł kiedy, żeby zobaczyć jak ja żyje, bo już wszyscy uciekli z majątku. Ja sana zostałam z dzieckiem, siedziałan w takim tylnym pokoiku. I właściwie nie wiem, po co ja siedziałam tam jeszcze. Trzeba było uciekać stamtąd, jak radził pan Bednarski.
I wtedy właśnie męża aresztowali. Mimo tajemnicy, konspiracji i tak wiadomości o jego działalności rozchodziły się wśród ludzi. A byli tam też szpiedzy, donosiciele, szczególnie wśród miejscowych fornali. Wydali męża miejscowi fornale z majątku. Ten, który wydał, już chyba nie żyje.
ZM – Tam, po sąsiedzku, we wsi Wola Gałęzowska, była grupa ludzi związanych z PPR-em i AL-em.
LK – Tak. Nazywali to drugą Moskwą.
ZM – I ci właśnie ludzie penetrowali okolice, szpiegowali, a po wejściu Sowietów przekazywali UB i NKWD Informacje o ludziach i działalności AK,
LK – Wtedy, kiedy aresztowali mego męża, został też aresztowany ten pan Ziętek, o którym wspominałam, który męża wprowadził do konspiracji. Ciekawe, czy on żyje? Jego też aresztowali, ale udało mu się jakoś wydostać.
Mój mąż pisał pamiętnik, ale pojęcia nie mam, gdzie ten paniętnik się podział. To byłyby dopiero wiadomości.
ZM – Czy ten pamiętnik zabrali w czasie aresztowania męża, czy też mąż ukrył go gdzieś?
LK – Mąż miał chyba ze sobą ten pamiętnik, kiedy był w Straży Ochrony Kolei. Przypuszczam, że tam gdzieś przepadł.
ZM – A gdzie mąż pracował w tej Straży Ochrony Kolei? w Lublinie?
LK – Wie pan, że tego już nie pamiętam. Nie mogę powiedzieć, bo nie wiem,
ZM – Przypuszczam, że mąż ukrywał się na „lewych” papierach, pod jakimś innym nazwiskiem. Czy pani coś wie na ten temat?
LK – Nie wiem. Znam tylko jego pseudonimy z okresu okupacji niemieckiej. Najpierw używał pseudonimu „Kurek”, a potem „Derwisz”. Jak poszedł do straży, to na pewno pod innym nazwiskiem, ale pod jakim, tego nie wiem. Przyjechał mnie odwiedzić i wtedy go złapali.
ZM – Kiedy to mogło być? Było to jeszcze lato, czy już jesień, a me ze późna jesień?
LK – To była już jesień, ale nie pamiętam bliższego terminu, daty. Pamiętam, że chodząc na Chopina dowiadywać się o męża, bo tam podobno siedzieli ci aresztowani, nie było wówczas jeszcze śniegu czy mrozu, a ja byłam jeszcze ubrana niezimowo.
ZM – Jak przebiegało aresztowanie pani męża?
LK – Męża aresztowali w nocy. Przyszli go aresztować i Sowieci, z takimi żółtymi pagonami, chyba NKWD i Polacy z czerwonymi opaskami, bezpieka, czy ktoś. Dom otoczony był tak, że mąż nie miał żadnej możliwości ucieczki. Później mi Bednarski o tym mówił: – „Proszę pani, wszędzie było otoczone” – bo on chciał do nas dojść i widział to. Ktoś miejscowy dał znać, że mąż przyjechał mnie odwiedzić.
Po aresztowaniu męża ja nie mogłam już mieszkać w Woli Gałązowskiej. Ostrzegał mnie pan Bednarski, że tamtejsi odgrażają się, że mnie też zamordują. Wobec tego zabrałam manatki i wyjechałam do Bychawy. Mieszkałam nad pocztą, w takim maleńkim pokoiczku. Tam mi pozwoliła zamieszkać siostra pani Zakrzeńskiej. Było tam nędznie, były myszy, ale jakoś trzeba było żyć. Piekłam ciastka, dawałam dzieciom do szkoły, one sprzedawały ciastka i przynosiły z powrotem brytanki. I tak jakoś żyłam.
ZM – Kim była siostra pani Zakrzeńskiej?
LK – To była pani Wysocka, tez hrabina. W Woli Gałęzowskiej miała majątek. W tej chwili jest tam szkoła, w tym dawnym jej majątku.
Nad pocztą w Bychawie było jakieś pomieszczenie którym ona dysponowała. Ja tam przebywałam do czasu pójścia do pracy. Jakoś tam było urządzone, było tam łóżko, tylko myszy było dużo.
Kiedy mieszkałam w Bychawie, często przyjeżdżałam do Lublina, aby się dowiedzieć czegoś o mężu. Chodziłam także na zajazd na Świętoduskiej – teraz to już tam tego nie ma – i spotykałam się z ludźmi z Gałęzowa i z Woli. Tam ludzie przyjeżdżali furmankami, między innymi pan Badnarski przyjeżdżał i ostrzegał mnie, bym się tam u nich nie pokazywała.
ZM – Po aresztowaniu pani męża usiłowano go odbić z aresztu, czy więzienia. Co pani o tym wie?
LK – Po aresztowaniu zabrano go do Bychawy. Był tam przez pewien czas. Ja widziałam się wówczas z nim przez okienko. I może by się to wszystko inaczej skończyło gdyby go nie odbijali.
ZM – A gdzie mąż był w Bychawie więziony?
LK – W areszcie bychawskim i na ten budynek w nocy napadli chłopcy, chcąc uwolnić męża.
ZM – Jak wyglądał areszt w Bychawie wówczas, kiedy pani odwiedzała męża?
LK – To był taki mały budynek, teraz już go nie ma; Bychawa się tam rozbudowała. Więzienie było na parterze, w oknach były kraty. Ja widziałam męża przez te kraty, oddał mi wtedy zegarek. Mam go do dziś dnia, taka „Cyma”. Do dziś dnia mam, tak trzymam na pamiątkę.
ZM – Pani była na zewnątrz?
LK – Tak, tylko na zewnątrz.
ZM – I to było ostatnie pani widzenie się z mężem?
LK – Tak, ostatnie. Ponieważ chłopcy go odbijali, więc go zaraz po tym wywieźli do Lublina i już go więcej nie zobaczyłam.
ZM – A na temat tego odbicia co pani wie?
LK – Tyle, co się dowiedziałam, że w nocy oddział jakiś, jego chłopcy, chcieli go odbić. Była tam strzelanina i zaraz w nocy, czy nad ranem wywieźli go do Lublina. Stało się to przez odbijanie. Gdyby nie to, może by jakoś jeszcze można było coś zaradzić. Tam była duża strzelanina, kilku chłopców zginęło wówczas. (cdn)
0 komentarzy