ZM – Gdzie państwo mieszkaliście w Woli Gałęzowskiej?

LK – W szkole, tak samo jak w Gałęzowie.
Po naszym osiedleniu się w Woli Gałęzowskiej zainteresowała się nami pani hrabina Zakrzańska – Rostworowska z pierwszego męża, z tamtejszego majątku. Ponieważ nam z tej jednej skromniutkiej nauczycielskiej pensyjki trudno było wyżyć, zajmowałam się czym mogłam, handlowałam, dorabiałam. Z drugą nauczycielka, która ze mną uczyła, wzięłyśmy w majątku do uprawy przerywania, plewienia/ morgę buraków po to, żeby zarobić i zyskać cukier, bo za tę robotę dawali chyba pół metra cukru i kilkadziesiąt złotych, chyba pięćdziesiąt, dokładnie nie pamiętam. Myśmy popołudniami chodziły tam robić.
Kiedy przyszło do wypłaty, pani Zakrzeńska kazała mi na końcu zostać i zapytała, czy ja nie zechciałabym uczyć jej syna, który był na poziomie III-IV klasy szkoły powszechnej. A przy tym powie działa do mnie: – „Niech pani powie mi prawdę o sobie, bo ja i tak wszystko wiem”. Nie wiem, skąd ona mogła wiedzieć?

ZM – I co? Zostawiła pani wówczas prace nauczycielską w szkole?

LK – Nie nie zostawiłam, tylko mnie wyrzucili. Miałam gdzieś taki dokument z niemiecką pieczątką, że udzielają mi bezterminowego urlopu.

ZM – A kiedy to mogło być? Jak długo byliście państwo w szkole w Woli Gałęzowskiej?

LK – Najwyżej rok. W roku 1941 zostałam usunięta ze szkoły. Dostałan bezterminowy urlop. Szukałam tego dokumentu, ale gdzieś mi się zawieruszył, chyba przy zbieraniu papierów do emerytury. Może się jeszcze znajdzie. To był już dokument z hitlerowskim orłem i swastyką.
Po usunięciu ze szkoły nie mieliśmy z czego żyć. Trzeba było więc jakoś się ratować, zaczęłam jeździć do Lublina z jajkami, z masłem, handlować jak wielu w tym czasie. Za masło i jajka kupowałam skarpetki, nici, przywoziłam na wieś i sprzedawałam tam.
Pani Zakrzeńska wypłaciła mi ekwiwalent za buraki i zapytała się jeszcze o męża, co umie i co robi. Ona chyba o nas rzeczywiscie dość dużo wiedziała i przypuszczała, albo wiedziała, kim jest mój mąż. Mówi do mnie: – „Mąż chodzi o kuli, ale może być u nas ogrodnikiem”. Więc ja się zgodziłam na to wszystko. Zaczęłam uczyć tego chłopca, a mąż podjął tę pracę, chodził, zamiatał alejki.
Ponieważ ja miałam nakaz opuszczenia szkoły, a mieliśmy tam taką maleńką izdebkę, tylko z piecem, w którym się gotowało na rondelku, a do tego kierownik szkoły był wyjątkowo niesympatyczny, opuściłam więc szkołę i przenieśliśmy się do majątku. Dali nam tam pokoik malusieńki, taki przez łazienkę przechodzony i tam żeśmy za mieszkali. Tam się zaczęła dopiero na dobre ta konspiracja męża.


ZN – Kiedy to było?

LK – Chyba w 1942 roku, a może nawet i w 1941. Nie bardzo pamiętam. Nie, chyba jednak już w 1941, bo jeszcze w okresie mieszkania w szkole mąż już zaczynał konspirować, już macki puszczał; nie mógł usiedzieć.
Kiedy byliśmy jeszcze w Gałęzowie ktoś z rodziny, z Sanoka, zatelefonował do mnie, żebym przejechała do Sanoka, bo jest jakaś ważna sprawa do załatwienia. Pojechałam tam i poszłam do wskazanego mi pana, kolegi męża z wojska. Po drodze spotkała mnie jeszcze taka nieprzyjemność: zatrzymali mnie Niemcy na stacji, legitymowali. Bałam się strasznie.
Ten pan, u którego byłam, to był taki bardzo serdeczny kolega męża – mam zdjęcie, ale nie pamiętam już jego nazwiska, to już tyle lat temu było – i mówił, że on może męża przeprawić przez granice, na Węgry. Ja powiedziałam, że mąż jeszcze nie jest zdrów, że jeszcze leczy rany, a on na to, że nie szkodzi, on go na plecach przeniesie. Ja z tą propozycja wróciłam do domu i mówię mężowi, że tak i tak chciał ten kolega. A on na to, że w żadnym wypadku nie pojedzie, tu jest jego ojczyzna i on tu zostanie. I został na swoje nieszczęście. Tamci urządzili się i żyją.
No więc został i spotkał w Woli Gałęzowskiej takiego pana, który nazywał się Ziętek. Nie wiem, czy on jeszcze żyje? Ten Ziętek działał w tym czasie w BCh, a później przeszedł do AK. Tak się zaczęło.

ZM – Czyli ten Ziętek był osobą, która wprowadziła męża do konspiracji?

LK – Tak, razem zaczynali to działanie. Na początku dużo było takich spraw tajonych przede mną, bo ja byłam bardzo przeciwna temu wszystkiemu. Był przecież jeszcze chory, miał te niezaleczone rany. Mówiłam mu: – Siedź, jak ci dobrze. Zobaczymy, co będzie dalej.
Kiedy pani Zakrzeńska zorientowała się, że mąż zna język niemiecki, więc z tego ogrodnictwa przerzuciła go do buchalterii, zgodnie z zameldowaniem. Ponieważ tam Niemcy przyjeżdżali, chodziło o to, by mógł z nimi załatwiać te wszystkie rozrachunkowe sprawy. dostawy, kontyngenty. Miał więc już wówczas legitymację – ausweis, że Józef Kukuła jest buchalterem w majątku.
Tam, we dworze, pod naszym pokoikiem była taka skrytka, a w niej cały arsenał: te empi, rewolwery i inna broń. No, i ciągle tam przyjeżdżali chłopcy z Gałęzowa, z Woli Gałęzowskiej, ciągle było ich pełno. Były bardzo denerwujące momenty, bo nieraz, w czasie przyjazdu Niemców, tu byli partyzanci, a za ścianą Niemcy. To była rozpacz; co człowiek przeżył, to straszna rzecz. A po nocach ciągłe stukanie tymi karabinami. Niesamowite historie. I tak się to wszystko tam zaczęło.

ZM – Jak to było z tą skrytką pod waszym pokojem? Kiedy została wykonana? Czy wyście ją już tam zastali?


LK – Nie. W czasie naszego mieszkania tam zrobiono skrytkę. Mąż szkolił młodzież, trzeba było przechowywać broń i wtedy zostało to zrobione.

ZM – Czy pani pamięta jeszcze jakichś ludzi, z którymi mąż współpracował w konspiracji w Woli Gałęzowskiej, z którymi się spotykał?

LK – To byli ci młodzi chłopcy, ale wielu z nich nie żyje, a poza tym ja ich nazwisk nie znałam.
Różne zebrania, spotkania w majątku były częste, a i ci młodzi partyzanci często przychodzili. W czasie takich spotkań z ich strony była zapewniana ochrona, pilnowali tego majątku.
Ci młodzi chłopcy przychodzący do nas śmiali się nieraz patrząc jak ja zajęta różnymi robotami w majątku /klucze miałam, doglądałam spiżarni/ zostawiałam nieraz dziecko w takim kojcu na dworze, piesek je pilnował. Oni mówili wówczas, że robię dziecku Majdanek, chowam dziecko w Majdanku.

ZM – Czy mąż odzyskał zdrowie po tych przejściach i ranach z kampanii wrześniowej?

LK – O tyle, że rany się zagoiły, ale ten odłamek został w plecach. Ale już chodził swobodnie, był sprawny. Ja nawet z nim byłam raz na zrzucie. To było gdzieś na polach między Gałęzowem i Wolą.

ZM – Czy z przyjmującymi zrzuty ludźmi z oddziału „Szarugi” lub z samym „Szarugą” może się pani kiedyś spotkała?

LK – Ze Spartaninem to kontakty były, ale z „Szarugą” nie. „Spartanina” paniętam. Poza nim bywał też u nas jakiś „Cichy”,
Te spotkania, posiedzenia u Zakrzeńskich tragicznie się skończyłys obydwoje zostali zabrani na Zamek i też nie żyją.

ZM – A ze środowiska dowódczego, z kierownictwa konspiracji, kto bywał u Zakrzeńskich?

LK – Nie przypominam sobie. Przyjeżdżał tam na spotkania jakiś dowódca – tak mi się wydaje – o pseudonimie chyba „Wilk”, ale nie wiem na pewno czy taki miał pseudonim i jak się nazywał. Nazwisko tego dowódcy, który organizował spotkania, może znać pan Bednarski, bo mężczyźni to lepiej takie rzeczy pamiętają, są tym bardziej zainteresowani. Pan Bednarski, był we dworze chyba ekonomem, rządcą nie był. Pamiętam jeszcze takiego pana Dąbrowskiego z majątku, ale on Już dawno nie żyje. On już w czasie wojny był starym człowiekiem. Był tam jeszcze pan Szurek, krawiectwa się zajmował, ale to już staruszek, ma chyba z osiemdziesiąt lat. Był wdowcem, sam wychowywał syna, który teraz jest księdzem. Wówczas był małym chłopcem, szedł do pierwszej komunii, mąż mu nawet medalik dał. Nie wiem gdzie ten ksiądz stale mieszka; wiem, że należy do zakonu orionistów i prowadzi w Międzybrodziu w Beskidzie Śląskim taki ośrodek opieki dla ludzi chorych. Ten ksiądz niewiele na temat okupacji i konspiracji mógłby powiedzieć, był wówczas małym chłopcem, niewtajemniczonym, ale patrzył na to co się działo, może więc coś pamiętać. Był nawet w tym roku na wiosnę tutaj, odwiedził mnie, chciał na grób mego męża pojechać i byliśmy tam.

ZM – Opowiadając o właścicielach majątku w Woli Gałęzowskiej używa pani nazwiska Rostworowska i Zakrzeńska, a czasami mówi pani o hrabinie Rostworowskiej – Zakrzeńskiej. Jak to było z tymi nazwiskami, czy w takiej kolejności były używane, czy w odwrotnej?

LK – W takiej. Rostworowska – Zakrzeńska. Z pierwszego męża była Rostworowska, z drugiego Zakrzeńska. Po raz drugi wyszła za mąż za pana Stefana Zakrzeńskiego, który później zginął na Zamku w Lublinie.


ZN – Kiedy? Za Niemców, czy po wejściu Rosjan?

LK – Po wejściu Rosjan. Zakrzeński jest również jednym z tych, którzy zginęli na Zamku już za nowej władzy. Ja sądzę, że on zmarł z wycieńczania. Pan Zakrzeński był bardzo porządnym człowiekiem. Pani Teresa Zakrzeńska też była na Zamku, ale ją wypuścili i mieszkała później u swojego syna, gdzieś na Wybrzeżu. Ona niezbyt długo żyła po wojnie.

ZM – A może pani mogłaby mi cś opowiedzieć o Konstantyn Rostworowskim, którego książka „Miedzy wojnami” ukazała się niedawno na Zachodzie, a który też związany był z Wolą Gałęzowską.

LK – Kocio! Kocio książkę napisał?!

ZM – A kto to jest ten Kocio?

LK – To był z pierwszego małżeństwa pani Rostworowskiej-Zakrzeńskiej syn. Ona miała z Rostworowskim dwu synów: Stefana i Konstantego, czyli Kocia, bo tak go w domu nazywano, i córkę Marie. To było troje dzieci z pierwsza go małżeństwa, to byli Rostworowscy. Z drugiego małżeństwa był tylko jeden syn Andrzej Zakrzeński, ten Jędruś, którego ja uczyłam.
Andrzej Zakrzeński – jak już mówilam – żyje i pracuje gdzieś na Pomorzu w leśnictwie. Można by się dowiedzieć czegoś o nim od Stefana Rostworowskiego, który mieszka w Krakowie, ale ja jego adresu też nie znam.
Stefan Rostworowski był takim biednym chłopakiem, chwilami psychicznie trochę niezrównoważonym, ale to był artysta. Później wszystko się dobrze z jego zdrowiem ułożyło i teraz jest malarzem w Krakowie, na kilkoro dzieci.
Konstanty, czyli ten Kocio, to był bardzo figlarny młody człowiek, bardzo przystojny. Ach, cóż to był za chłopak! Ale on gdzieś się zawieruszył i nikt nie wiedział, co się z nim stało. I on napisał książkę? \

ZM – Na pewno on. Jesienią 1944 roku był w Lublinie w ludowym wojsku, później znalazł się na Zachodzie, ale kiedy, jakimi drogami tam trafił i gdzie przebywał na Zachodzie, tego na razie nie wiem. Jeżeli to panią Interesuje, postara się zdobyć trochę informacji o nim. Chętnie przeczytałbym też jego książkę, ale niestety nie mam jej i nie mam możliwości dotarcia do niej.

LK – Ciekawa jestem niezmiernie i ja tej książki. Znałam doskonale całą rodzinę Rostworowskiej-Zakrzańskiej. Tam były te zjazdy, spotykało się, znało się także wielu ludzi z okolicy.
Kiedy mieszkaliśmy w Woli Gałęzowskiej, pani Zakrzeńska darzyła nas pełnym zaufaniem. Ja miałam klucze od całego dobytku, byłam taką ochmistrzynią. Nawet dzieci były zazdrosne o to, że „Józefowie” – bo tak nas tam nazywano – są „zawsze na pierwszym miejscu”. Pani Zakrzeńska była nawet matką chrzestną naszej córeczki Anny.

ZN – Czy ta trójka dzieci pani Rostworowskiej z pierwszego małżeństwa mieszkała razem z matką w Woli Gałęzowskiej?

LK – Córka Marysia była już mężatką, natomiast Stefan Kocio byli tam z matką. Ich ojciec, Rostworowski, mieszkał w swym majątku w Józefowie, Pani Rostworowska nie mogła z nim żyć, bo był okropnym kobieciarzem. On żadnej ładniejszej dziewczynie we wsi nie przepuścił.

ZM – Wspominała pani o znajomych ludziach z okolicznych majątków. Kogo, jakie wydarzenia przypomina sobie pani?

LK – Takin głośnym i strasznym wydarzeniem było zamordowanie – w ta kim niezbyt odległym majątku, ale i tej chwili nie pamiętam jego nazwy – właściciela i rządcy. Nogami od krzeseł, czy foteli ich zabili, głowy im tak porozbijali, że ma tych nogach były włosy, skóra i mózgi ofiar.

ZM – To zrobił chyba oddział Cienia”?

LK – Ja nie znam dokładnie tej historii, wiem jedynie, że to był jakiś oddział AL; czy to był Cień” nie jestem pewna. Ten zamordowany przez nich nazywał się Jankowski. To był właściciel majątku.

ZM – Właściciel czy rządca?

LK – Właściciel. Jankowski był właścicielem, a jak się nazywał rządca, tego nie wiem. Nie znam też nazwiska ogrodnika.
Tutaj w Lublinie spotykam czasami na ulicy ogrodnika państwa Zakrzeńskich i jeżeli kiedyś go jeszcze spotkam – bo on tutaj gdzieś pracuje – to od niego dowiedziałabym się nazwiska tego zamordowanego ogrodnika. Ten pan był ogrodnikiem w tym czasie, kiedy ja byłam u Zakrzeńskich i znał na pewno zamordowanego, bo to było bardzo blisko. Nie wiem, nie pamiętam, jak się nazywała ta miejscowość, ale to było niedaleko za Wolą Gałęzowską, miejscowość na K.

ZM – W jedną stronę był folwark Kajetanów, a w drugą Kowersk, w którym kierunku od Woli Gałęzowskiej to było?

LK – Nie w kierunku Starej Wsi, tylko tam w górze, gdzie jest Gałęzów. Tam właśnie był ten majątek.

ZM – To w takim razie Kowersk. Jakie były powody zamordowania tych ludzi?

LK – Tego nie wiem. Wiem tylko, że zginęli właściciel, rządca i ogrodnik. 'Trzy trupy były po tych odwiedzinach” oddziału.
Mnie oni, chyba ci od „Cienia” zabrali ostatnią sukienkę. Jak przyjechali kiedyś do nas i buzowali po majątku, to rabowali wszystko co było. Na krześle leżała sukienka, to i ją zabrali. Może nie on sam, ale jego bandyci. To była dzicz.
Kiedyś przyszedł jakiś oddział, nie wiem kto to był, to rabowali i zjadali, co się dało, palcami jedli konfitury. Coś niesamowitego, jaka to dzicz była. Wydaje mi się, że to był ruski lub polsko -ruski oddział.

Kategorie: Newsy

Krzysztof

Zachowajmy wiarę oraz spokój, pogodę ducha i optymizm we wzajemnych relacjach!

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *