LK – Napisałam podanie, byłam w sądzie biskupim w kurii, bo tam ta sprawa – jak mi powiedzieli – musi
przejść. Zaniosłam tam też treść tej tabliczki, którą chcę umieścić w kościele. Był tam taki starszy ksiądz,
siedział w oddzielnym pokoiku i tak żeśmy sobie porozmawiali. Ten ksiądz mi opowiadał o
wydarzeniach, których nie znałam dotychczas.
Kiedy ich przywozili na cmentarz rozstrzelanych, gołych, bez niczego, to niektórzy, któż to wie, mogli
być jeszcze żywi. Wykopali taki nieduży dołek i tak lekko ich tylko przysypali ziemią. Podobno ludzie
chcieli tych rozstrzelanych odrazu przyswoicie chować, ale tam przy grobie stały cztery kobiety,
Sowietki, 1 jak się ktoś zbliżał, to groziły zastrzeleniem i podobno strzelały. Tego nie wiedziałam,
dopiero od tego księdza dowiedziałam się o tym.
No cóż, ja nie miałam żadnej możliwości, żeby wydostać ciało męża, Nie wiedziałam, kiedy to się stało,
którego dnia, nie było mnie tutaj, no, i miałam dziecko, które trzeba było ratować. Dowiedziałam się o
wszystkim dopiero znacznie później, jak już opowiadałam, z tej kaplicy na cmentarzu.
Ja się do dzisiaj dziwię, że oni zachowali dokumenty tej zbrodni; przecież na siebie bat przygotowali.
ZM – Dokumenty z tych wszystkich procesów są w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie.
LK – to był jakiś proces?
ZM – Na pewno był. Powinna pani zwrócić się do archiwum o odpis lub kopie wyroku i aktu oskarżenia.
Najbliższa rodzina ma prawo tego żądać.
LK – Wie pan, że chyba to zrobię.
ZM – Niech pani opowie mi jeszcze o swoich losach po wojnie.
LK – Jak już mówiłam, po aresztowaniu męża zajmowałam się w Bychawie wypiekiem ciastek, ale
niezbyt długo, bo mi nie pozwolili tego robić. Musiałam szukać innego zajęcia. Był tam w Bychawie taki
aptekarz, nazwiska już nie pamiętam, który poradził mi: – „Wie pani co! Są na walach takie szkoły
rolnicze. Nie musi się pani objawiać gdzieś w mieście”. A on wiedział, że ja się bałam własnego cienia,
bo jak mi mówił Bednarski, szesnaście razy po mnie przychodzili. Ja dlatego nie mogłam wracać tam.
Skorzystałam z rady aptekarza. Był w Kraśniku taki
Inspektor Rutko i on mnie zatrudnił, poszłam do tych szkół rolniczych. Inspektor Rutko zmarł nagle w
późniejszych latach.
Pierwsza moja posada była w Wilkołazie. Szkoła mieściła się w majątku, po Kleniewskich chyba. Ja w tej
szkole uczyłam, a później stamtąd przeniosłam się do Zdziechowic. To też była szkoła rolnicza, ale
innego rodzaju. Potem znowu miałam być przeniesiona do Wierzchowisk, ale nie przyjęłam tej posady,
zrezygnowałam. Przenieśli mnie więc do Okszowa, do liceum hodowlanego. Byłam jeszcze na kursie
nauczycieli szkół rolniczych w Pszczelej Woli. Kazali mi po kursie uczyć ekonomii politycznej. filozofii
marksistowskiej, a mnie to zupełnie nie odpowiadało. I tak jakoś te szkoły musiałam bez przerwy
zmieniać.
W Zdziechowicach jeszcze dostałam jakiegoś takiego okropnego ataku na tle nerwowym. Lekarz
wojskowy Niećko /kolega mojego brata, już nie żyjący/ powiedział, że absolutnie nie mogą pracować w
szkole. Ponieważ te szkoły należały do wydziału oświaty rolniczej Urzędu Wojewódzkiego, więc w tym
wydziale zaproponowali mi, żeby pomagać w jakichś pracach budżetowych. Jakiś czas tam byłam, ale na
szczęście taki pan Baran ze związku zawodowego przy Urzędzie Wojewódzkim zaproponował mi
prowadzenie biblioteki związkowej. Przyjęłam tę posadę. Byłam wówczas nie na etacie Urzędu
Wojewódzkiego, lecz związku zawodowego.
ZM – Jak to w czasie umiejscowić?
LK – W latach 1946-48 wędrowałam po tych szkołach gminnych, w 1950 skończyłam ze szkołami i od
tego czasu pracowałam w bibliotece. Potem były reorganizacje, połączono bibliotekę urzędu i
związkową, i tak ciągnęłam dwie. Przeszłam potem na emeryturę, a teraz w tej samej bibliotece pracuję
jeszcze na półetacie. Jakoś trzeba żyć, a sama emerytura na to nie starcza.
ZM – Na dokumentach z lubelskiego Inspektoratu, które mi pani pokazała, tych przedwojennych i z
początku wojny, podpisany jest inspektor szkolny Leonard Krupczak. Czy pani go znała?
LK – Znałam go tylko jako swoją władzę, jako przełożonego. Bliżej go nie znałam, ale on miał ogromne
poważanie, autorytet; był bardzo ceniony. Nie tak jak dzisiaj.
ZM – Między innymi sprawami chciałam również panią prosić o wskazanie mi osób, które znają te czasy i
sprawy o których mówiliśmy oraz o ewentualne polecenie mnie, zarekomendowanie tym osobom.
LK – Bednarski jeszcze żyje w Gałęzowie. Nie pamiętam jego imienia, ale Bednarski na pewno.
U niego by się pan mógł wiele dowiedzieć, Berdnarski żyje na pewno, bo niedawno pytałam się o niego
takich ludzi pochodzących ze wsi, którzy mają z Gałązowem kontakty. Jest taka pani, która obok mnie
mieszka, ona jest bardzo miła, dobra dla mnie, ale ma zupełnie inne zapatrywania niż ja. Należy do
ZBOWID-u, na jakie tam zaświadczenia, legitymacje o swoim udziale w walkach. Mieszka też koło mnie
taki komunista, który mnie namawiał, abym też zapisała się do ZBOWID-u. – „Niech pani wstąpi jako
podopieczna” – mówił mi. Ale ja nie chcę dla tych paru złotych iść na to. Miałam dziecko maleńkie, nie
miałam żadnej pensji i jakoś żyłam. Rozmaicie bywało, przeżyje i teraz bez ZBOWID-u.
ZM – Mam do pani jeszcze jedną prośbą. Jeżeli ma pani jeszcze jakieś inne dokumenty, na podstawie
których można by było uściślić fakty, daty, konkrety dotyczące męża, dotyczące państwa, to byłbym
bardzo wdzięczny za ich udostępnienie. Odnotowałbym sobie z nich niektóre informacje. Byłbym
również bardzo zainteresowany możliwością wypożyczenia, w celu reprodukcji, jakiejś fotografii męża
pani.
LK – Nie mam, niestety, prawie nic, bo jak pan wie, człowiek się wówczas wszystkiego bał, nie chciał nic
mieć, co mogło by mu zaszkodzić.
ZM – Dziękuję pani za rozmowa, za te wszystkie cenne Informacje, które od pani uzyskałem.
(-) Zbigniew Muszyński (-) Ludwika
Kukuła
ul. k. Próchniaka
3/2
20-075 Lublin
tel. 23-357
0 komentarzy